- Nie byłbym tego taki pewny Xerces - wyciągnął wygięty papier z podpisaną niegdyś umową.
Komunikat przeszedł przez całe ciało Jennett, jakby to dziwne imię należało do niej.
- Niech pan się natychmiast stąd wynosi! - krzyknął, a wręcz wydarł się wściekle Gran.
Chłopcy wraz z Ulvidią stanęli przed nią nie pokazując, że nie pozwolą mu się zbliżyć już ani kroku więcej. Twarz starszego mężczyzny nie miała żadnego wyrazu, był całkowicie poważny. Grupa młodych również.
- Tu jest twój podpis, będziesz robić co ci każę, słyszysz Xerces?! - specjalnie naciskał na to imię by dojść do demona.
- Nie mów tak do mnie! - krzyknęła, ale jakaś część jej chciała by tak do niej mówiono.
- Uwolnij mnie, uwolnij...nie opieraj się słaba istoto - coś w jej głowie zaczęło się do niej odzywać. Podobnie miała gdy demon wychodził na zewnątrz, ale teraz po raz pierwszy zamiast niezrozumiałych pisków, słyszała słowa. Słowa demonicznej kobiety, która wierciła dziurę w jej głowie.
- Xerces, podejdź do mnie TERAZ - nogi Jennett zadrżały, ale ruszyły się mimowolnie.
- Jenn... - Burn chwycił ją za rękę, ale dziewczyna wyrwała ją z uścisku.
- Burn, nie wiem co się dzieje - jęknęła chociaż jej nogi szły dalej przed siebie.
- Zostawcie ją dla własnego dobra - rozkazał Steven, a ekipa kosmitów na przekór zagrodzili jej drogę.
- Nyx jest nasza - Nyx, Xerces...ona przecież nie jest żadnym z nich, jest po prostu Jennett. Czemu traktują ją jak swoją właśność, zarówno jedni jak i drudzy? Najgorzsze jest to, że sama powoli przestawała się czuć sobą.
Steven nie odpowiedział, patrzył w oczy Granowi, od którego wiało grozą mimo, że nie stanowił dla Stevna żadnej przeszkody. Nie spuszczając wzroku, rzekł tylko do Jennett:
- Xerces, przywołaj wiedzę demona.
Wszystkim zabrało na chwilę oddech, wiedząc, że czarnowłosa już się nie umie się oprzeć rozkazom.
- Wie... - jej usta samoistnie się rozsunęły, a na szyi poczuła ścisk. Jakby demoniczne łapska ją objęły i chciały zaciągnąć na drugą stronę.
- Nie rób tego! - Gran szybko oprzytomniał i rzucił się szybko na dziewczynę by zatkać jej usta dłońmi, prawie ją przy tym wywracając. Miała te dwa słowa na końcu języka, jednak czerwonowłosy ją trochę otrząsnął i jeszcze myśląc chwilę trzeźwo wyrzuciła magiczny kamień ze swojej kieszeni. Dzięki temu demoni głos w głowie nieco ucichł, mimo to McCurdy zrzuciła z siebie chłopaka, niezadowolona, że się tak na nią rzucił z łapami.
Steven warknął pod nosem. Irytowały go te dzieciaki coraz bardziej
- To ja jako pierwszy rozwalę tą planetę! - wrzasnął w furii - Zajmę się Raimon, zemszczę za ojca i pokażę kim jestem! Że talent nie ma znaczenia w obliczu mocy.
- To dokonaj tego sam, a nie wysługuj się nieporadną nastolatką - szybko zripostowała go Ulvidia. Mężczyzna usłyszał kroki za sobą. Odwrócił się, a za nim stała grupa ludzi w białych fartuchach i okularach.
- Wezwaliście posiłki? Jak miło... - mruknął.
- Masz ostatnią szansę odwrotu - odezwał się Reize, wierząc, że naprawdę się wycofa.
- Xerces - Steven jak gdyby nigdy nic, zwrócił się na spokojnie do czarnowłosej - odsuń tych państwa ode mnie. To jest rozkaz. - próbował się wedrzeć w umysł demona i go wyciągnąć. - Podnieś ten kamień z ziemi i wsadź z powrotem do kieszeni - mówił powoli i stanowczo by komunikat dotarł w pełni.
McCurdy nie miała siły. Z każdym wypowiedzianym "Xerces", demon pochłaniał ją coraz bardziej. Burn widział jak Jennett nie jest w stanie już myśleć sama, dlatego wykorzystał ostatnią chwilę jej zagubienia i sięgnął po kamień przed nią. Xerces zła, że to zrobił posłała mu zabójcze spojrzenie. Jej oczy żarzyły się niebieskim ogniem, czerwonowłosy aż przełknął ślinę.
- Jennett nie daj mu się - przerażony widokiem przyjaciółki, starał się ją zatrzymać jeszcze wśród żywych.
- Xerces, odsuń ich od siebie - Steven napierał dalej.
- Jenn, jesteś silna, przecież wiem.
- Xerces, bo zaczynam się niecierpliwić.
- Zostawicie mnie do cholery! - wydarła się ile sił jeszcze miała w sobie. Wraz z dźwiękiem z jej ciała wydobyła się potężna fala energetyczna. Jak za sprawą zaklęcia, zarówno ekipa kosmitów jak i panowie w fartuchach się odsunęli. Steven nie drgnął, to on był jej panem. Korzystając z okazji, że wszyscy są zahipnotyzowani i stoją w miejscu, podszedł do niej, i wyciągnął rękę.
- Nie skrzywdzę cię przecież wystarczy, że będziesz grzeczną dziewczynką - to jak jego głos znów stał się spokojny było wręcz przerażające. Jennett kuliła się próbując uspokoić.
- Xerces, chodź - złapał jej bezwładną dłoń.
***
- Co tak pięknie pachnie? Już kolację szykujesz? - pana Richarda, który wchodził do domu, przywitał zapach jedzenia z patelni. Nikt mu nie odpowiedział - Znowu testujesz przepisy z tego całego tik toka? - ściągnął buty i poszedł do kuchni licząc, że zobaczy w niej syna stojącego za garami.
- Josh?! - aż podskoczył widząc chłopaka o brązowej czuprynie ambitnie mieszającego przypieczone warzywa.
- Dzień dobry - odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Mężczyzna spodziewał się już bardziej Jennett, niż jego, co on robił w jego domu?! Jego matka nie umierała w Korei?
W tym samym czasie pod domem był już Byron, który przeklął pod nosem, widząc samochód taty. Gdyby biegł to może by zdążył przed nim, no cóż, ciężko by było biegać z torbą zakupów. Pewnie tato zdążył się skonfrontować z Joshem. Upierdliwość.
- Byron nic nie mówił, że wrócisz - mężczyzna miał już trochę dość, że syn o niczym nie raczy go informować.
Drzwi wejściowe uchyliły się i przemknął przez nie Byron podsłuchując jak bardzo jest źle. Czy on zdążył się dorwać do patelni?!
- Jak tam mama? - Richard nie słysząc syna kontynuował rozmowę. Zapamiętał mamę Josha jako bardzo słabą i wątłą, w końcu była też o wiele starsza od niego. Miała udar i przez to Dun wrócił do domu z wymiany.
Chłopak dalej nie podnosił głowy, a wręcz zniżył ją jeszcze bardziej. Młody Love przysłuchiwał się rozmowie. Dun westchnął. Uznał, że skoro Aphrodiego tu nie ma, może się wyżalić.
- Mama zmarła - za równo pan Richard jak i Byron zastygli, oszołomieni tą wiadomością.
- O Boże... - wymsknęło się dorosłemu mężczyźnie. Josh tylko wzruszył ramionami.
- Zdążyłem przyjechać i się z nią pożegnać, za dwa dni już jej z nami nie było - Czemu przyjechał tutaj skoro jest w żałobie? Po co mu to odgrywanie Jennett? Tak przeżywa stratę matki? To by trochę tłumaczyło jego spaczone zachowanie. Josh widząc zdziwioną i tą współczującą minę lekarza kontynuował.
- No co? Miała swój wiek, sama nie umiała nic zrobić...nie mieliśmy też na leki - dodał ciszej -Taka kolej rzeczy, nie nadawała się już do życia, tylko nam zawadzała.
Teraz Dun zwalił ich swoją odpowiedzią z nóg. Brzmiał tak bezdusznie i sprawiał wrażenie jakby się cieszył, że jej już nie ma. Pan Richard trochę żałował, że nie utrzymywał kontaktu z rodziną Dun, musiało się tam naprawdę źle dziać. Atmosfera się napięła, dlatego Aphrodi postanowił w końcu się objawić.
- Joshua Dun! Miałeś czekać aż wrócę z zakupami! Mówiłem byś tego nie smażył, to były warzywa do wyrzucenia!
- Tak, by cię otruć - rzekł beznamiętnie. Bakłażan miał jedną plamkę, wielkie halo. Love przewrócił oczami i położył zakupy na blacie. Mężczyzna dokładnie obserwował zachowanie dwójki.
- Jennett też dzisiaj przyjdzie?
- Jennett już tu jest - zażartował Josh, na co Byron szturchnął go łokciem by nie gadał głupot.
- Słucham?
- Nic...nie przyjdzie.
- To dobrze, bo zaraz wróci Maya z Nathanem. Dom mamy duży, ale nie wiem czy wystarczająco miejsc do spania dla wszystkich - oczywiście Nathan pod żadnym pozorem nie może spać z Mayką. Aphrodi już o to zadba. Mimo, że dziewczyna wciąż bawi się pluszakami, to potrafi też w "nastoletnie lubieżne rzeczy".
- Spokojnie, Joshuś będzie i tak spał na podłodze przykuty do kaloryfera - brew jego ojca podniosła się pytająco, ale chyba nie chciał wiedzieć więcej. Przynajmniej robią kolację. Mężczyzna skończył rozpakowywać rzeczy zakupione przez syna, gdy jego uwagę przykuło coś innego. 3 tabletki w małym plastikowym kubeczku, które przyszykował jeszcze rano dla syna.
- Dlaczego nie zażyłeś leków?
- Bo czuję się po nich źle.
- Lekarz mówił, że przez pierwsze miesiące może ci spaść samopoczucie, ale przecież dasz radę.
- Nie chcę ich brać, już ci mówiłem przecież - zezłościł się.
- Co to znaczy "nie chcę"? Antydepresantów nie musisz brać, ale co z lekami na serce?
- Nic nie dają.
- Byron... - głos mężczyzny zmienił ton - chcę byś był zdrowy.
- Przecież jestem zdrowy, ostatnio nic się nie działo - przynajmniej nie coś o czym powinien wiedzieć.
- To czemu chodzisz ciągle zestresowany i zmęczony? Jak nie ma Jennett to zasypiasz jak ja wstaję, opuściłeś się w nauce... - nastolatek zacisnął pięści. Tato musiał być naprawdę wkurzony skoro wywlekał takie rzeczy przy Joshu. Gdyby tylko wiedział, że jego syn igra z mocami nadprzyrodzonymi, przez które podupadł na zdrowiu i zaniedbał szkołę.
- Jezu...co cię tak nagle wzięło? Przecież normalnie zdaję, wszystko jest okej.
- Masz wziąć leki - nie obchodziły go żadne tłumaczenia, zdrowie jego syna jest dla niego najważniejsze.
Dun nie rozumiał problemu, niech po prostu weźmie te tabletki albo schowa je pod językiem, a potem wypluje. Blondyn jak gdyby nigdy nic, wypuścił z rąk łyżkę, zostawiając bałagan, chwycił Josha za rękę odrywając go od patelni i zaciągając po schodach do swojego pokoju. Ojciec już nic do niego nie krzyczał, a trzaśnięcie drzwiami utwierdzało go w przekonaniu, że już nie chce nic więcej do syna mówić.
Byron oparł się o drzwi i przeklął pod nosem, na co Josh śmiechnął z rękami założonymi na krzyż.
- Chyba widział już wcześniej jak nie bierzesz tabletek. Trzeba było je spłukiwać w toalecie, a nie wyrzucać do kosza - Love spojrzał na chłopaka wzrokiem, który kazał mu się zamknąć, jednak Josh mówił dalej - Ogarnięty jest. Nawet nie wiesz ilu zdesperowanych chciałoby łykać antydepresanty.
- A weź... - schował głowę między kolana - już wyleczyłem się z depresji.
- Wmawiaj sobie, to że się nie tniesz, nie znaczy, że jest lepiej. Miłość twojego życia - przedrzeźnił go w tym momencie - też cię magicznie nie wyleczyła. Twój ojciec ma rację.
- Niech se ma. A tobie czemu tak zależy? Nie chcesz żebym zdechł?
- W sumie masz rację - przysiadł na łóżku -Strasznie mnie irytujesz.
- Nawzajem - burknął. Posłali sobie spojrzenia jakby rzeczywiście mieliby się zaraz pozabijać - Jesteś tu tylko z mojej boskiej łaski, zlitowałem się nad tobą by cię zabrać.
- Och dziękuję ci Panie, moja boska ekscelencjo, wasza wysokość. Może też byś doceniał takie rzeczy, gdyby nie podsuwano ci wszystkiego pod nos.
Byron przekrzywił głowę zaciekawiony o czym mówi.
- Masz bogatego kochającego ojca, ogromną chatę, zajebistą dziewczynę, znajomych, którzy cię uwielbiają, fanki, wrodzone umiejętności i wyjątkową urodę. Leki, które są mega drogie, masz praktycznie za darmo, bo twój ojciec jest lekarzem. Wyobraź sobie, że niektórzy nie mają takiego szczęścia, a ty wydziwiasz jak małe dziecko.
Niby Josha nie ruszała śmierć jego matki, ale taka niesprawiedliwość owszem. Była stara, ale można było ją leczyć. W blondynie irytowało go wszystko. Denerwowało go też to miłe uczucie, które czuł gdy spędzał z nim czas pod postacią Jennett.
- Ta depresja to pewnie też twoja dziecięca fanaberia, bo jesteś jebanym atencjuszem. Długie włosy, pedalski wygląd, boska woda, to ci nie wystarcza? Musisz się jeszcze bardziej wyróżniać?!
Przesadził, i to bardzo. Czerwone ślepia Byrona dosłownie płonęły chcąc spalić Josha, powinien go udusić już dawno temu.
- Największym atencjuszem jesteś tu ty, Joshua Dunie - udało mu się uspokoić i normalnie podjąć dyskusję - Naprawdę myślisz, że zrobiłem to sobie dla atencji?
Podciągnął rękawy swojej bluzy by pokazać mu blizny na nadgarstkach.
- Tak? Taki pączek w maśle jak ty nie ma żadnych problemów i powodów do odbierania sobie życia. Nie poniżało cię własne rodzeństwo, nie gnębił cię Burn, twój tato cię kocha, a nie ma wywalone w twoje istnienie, nikt ci wprost nie mówił, że jesteś niechciany, nikt nie dał ci nigdy kosza, Nie dostawałem nigdy tego czego chciałem! Zawsze musiałem o to walczyć. Chodząca pokraka, przeciętne umiejętności, przeciętny wygląd. Ty masz wszystko, wszyscy cię kochają i uwielbiają, tak samo Jennett, panna idealna z idealnym życiem w centrum uwagi. Chociaż została przygarnięta, ją też rodzice kochają najmocniej na świecie. Wy nie wiecie jak to jest nie mieć nic!
Love był pod wrażeniem, aż nie wiedział co powiedzieć. Dun był wkurwiony, chyba nigdy się tak nie otworzył i nie pozwolił sobie na tyle emocji. Wytarł w rękaw niechciane łzy, które pociekły mu po policzku. Aphrodi zdenerwował się jeszcze bardziej, chociaż ta kłótnia dała mu nową perspektywę na Josha. Chyba w końcu zrozumiał jego motywacje, ale on również nie miał o niczym pojęcia.
- Nie chcę umniejszać twoim problemom, ale depresję może mieć każdy. Naprawdę jest już dobrze, bo rok temu wystarczyłby się wbić głębiej i nie rozmawialibyśmy ze sobą. Po oszustwie Zeusa wylał się na mnie kubeł hejtu, oczywiście jako kapitan to ja oberwałem. Grożono mi śmiercią, wyzywano na każdym kroku, bałem się chodzić do szkoły, bałem się ludzkich spojrzeń. Na każdym kroku miałem wrażenie, że ktoś mnie obgaduje. Nienawidziła mnie cała szkoła, cały świat footballu. Oczywiście ludzie są zbyt leniwi by doszukiwać się prawdy. W sprawie boskiej wody, nie za wiele miałem do powiedzenia, to nie ja o tym decydowałem. Myślisz, że dlaczego nasz dyrektor odszedł? Też nie wytrzymał.
Tego było tak dużo, że nie byłem w stanie tego odeprzeć. W wakacje nie potrafiłem jeść, dramatycznie schudłem ze stresu, wzrosła moja nienawiść do siebie, pojawiły się ataki samoagresji. Wtedy również pijany przespałem się z jednym kolesiem i zaczęły się kolejne wyzwiska i plotki na temat mojej orientacji. Byłem wrakiem człowieka, pozbierałem się chociaż pozornie na 3 dni przed rozpoczęciem szkoły, obiecując sobie, że jak nie wydarzy się jakiś cud, kończę ze sobą. Wtedy pojawiła się Jennett...
Usta Josha rozwarły się słysząc tą historię, aż mu było głupio. Podszywał się za osobę, która go w sumie uratowała. Teraz zaczął podziwiać Byrona, że po tym wszystkim stoi na dwóch nogach i ma się dobrze.
- Cholera, przepraszam - Byron sięgnął po chusteczkę przy łóżku. Dun nie zamierzał przepraszać ani go pocieszać, przynajmniej tak dosłownie.
- Jesteś naprawdę silną osobą - poklepał go po plecach.
- Josh - Byron nie wiedział jak ma to ubrać w słowa - Czyyy....podobało ci się udawanie Jennett i bycie ze mną w związku?... - brzmiało to kompletnie absurdalnie, jak jakiś fetysz bruneta. Dun po chwili ciszy, uważając, że już nie może być dziwniej mruknął twierdząco.
- Nawet jak my razem...ten tego...no wiesz... - chłopak odkleił się od blondyna i mocno zarumienił, po czym złapał się za głowę. I też nią pomachał twierdząco.
Chyba dziwniej już być nie mogło.
- Rozumiem cię. W sumie to nie jesteś atencjuszem, a desperatem. Chciałeś by ktoś cię kochał. Nie ważne kto, łapałeś się brzytwy myśląc, że podszywając się pod Jennett też dostaniesz tą miłość i uwielbienie co ona? Chyba, że po prostu jesteś fetyszystą...
Nastolatka zadziwiła umiejętność czytania między wierszami Aphrodiego. Chciał mu tak bardzo przywalić, podniósł głowę i spojrzał w szklane oczy blondyna, które ewidentnie były zmęczone. Jak już się tak sobie zwierzali nie miał nic do stracenia by wyznać mu coś jeszcze. Coś tak oczywistego, jednak cały czas odpychał to od siebie.
- Może nie fetyszystą, ale gejem na pewno - uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Powiedzenie tego na głos było tylko formalnością, mimo to Aphrodi był nieco zdziwiony. Widząc, że blondyn nie odpowiada ciągnął dalej.
-Myślałem o tym dużo po śmierci mamy. W tym co mówisz jest dużo prawdy, ale ja zawsze byłem inny. Dlatego tak mnie gnębiono, nigdy też nie potrafiłem nikogo obronić. Rodzice próbowali mnie wyleczyć. Jennett kochałem, ale jak przyjaciółkę, jej nie przeszkadzało to jaki jestem, ale na siłę próbowałem udowodnić przed sobą i wszystkimi, że ja kocham tak jak mężczyzna kocha kobietę. Podobnie było z Nelly, to było dla pozoru - Tym razem Love ponownie objął jego. Takie wyznania są bardzo trudne, chociaż on to widział już od dawna.
Tego się chyba nikt nie spodziewał, ale blada dłoń pogłaskała Josha po policzku i Byron przyciągnął go do siebie by go pocałować. Dun nie odsunął się, jakby czekał na taki ruch ze strony kolegi. Był to zwykły pocałunek, całowali się już nie raz, przypieczętowali zgodę między sobą i wyrażali w ten sposób współczucie.
- A ciebie nie obrzydza, że spaliśmy ze sobą mimo iż myślałeś, że jestem Jennett? - blondyn uśmiechnął się zadziornie i ponownie dał buziaka Dunowi. Popchał go delikatnie na drugą stronę pokoju pod klatkę chomika na kaloryfer. Sięgnął do szafki po kajdanki z futerkiem, które dostał dla jaj od kolegów na urodziny, nie sądził, że je kiedyś wykorzysta.
- Kurwa i kto tu jest fetyszystą?! - Josh zobaczył co Love wyciągnął z szafy - Tak ostro chcesz grać? - poddał mu się i wyciągnął mu rękę by go skuł, tylko, że druga ręka nie została skuta, a przypięta do kaloryfera.
- Przeżyłem szok, aczkolwiek nie miałem prawa wiedzieć, że to ty - dał mu pstryczka w nos - Już za dużo buziaków ci dałem. Pomogłeś w porwaniu mojej dziewczyny, szkoda mi ciebie, ale zasługujesz na karę. Idę się przewietrzyć (i przemyśleć co tu się wydarzyło).
Love sięgnął jeszcze po papierosy do plecaka.
- Co ty odstawiasz?! Nie zostawisz mnie w taki sposób! - blondyn wzruszył ramionami, oczywiście, że go tak zostawi. Przecież i tak zaraz wróci, skoro tak mu brakuje jego towarzystwa. Byron schodząc zaszedł jeszcze do ojca do kuchni i na jego oczach połknął swoje tabletki.
Chociaż chłopak wyszedł dosłownie chwilę temu to ponownie musiał zapalić albo w ogóle się upić. Josh jest taką absurdalną postacią, że bije jego na głowę. Jego sprawa się rozwiązała, dalej została kwestia jak odbić jego dziewczynę? Zablokował na razie wiadomości od Avril, Axela i Odrei, którzy zapragnęli zostać superbohaterami i uratować McCurdy. Problem jest taki, że oni nie żyją w świecie z mang i anime. Tak supermoce są porabane i się ujawniają, ale wciąż są tylko głupimi nastolatkami. Poza tym to Axel jest ten dobry, a Byron od zawsze był przygotowywany do roli czarnego charakteru. Jak ma kogoś ocalić, jak nawet rzucić palenia nie potrafi?!
W ostatetecznym rozrachunku, to ty będziesz tym, który będzie ją musiał uratować
Przypomniał sobie słowa Reya Darka w więzienia. Wypuścił parę z ust, gdy nagle zadzwonił telefon. Odebrał nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Powiesz mi gdzie jest moja córka głupi dzieciaku? - z początku nie rozpoznał głosu, ale z tonu wywnioskował, że to mama Jennett. Swoją drogą też jego mama...Tylko jej tu brakowało.
- Jakieś dzień dobry chociaż? -westchnął zbyt zmęczony na to wszystko - Skąd mam wiedzieć? - udawał głupa by ją wkurzyć.
- Ostatnio zgubiła telefon i nie mam jak się z nią skontaktować - brzmiała na naprawdę zmartwioną. Prawdziwa Jennett została porwana z jej telefonem, więc Josh musiał improwizować - Nie ma jej u ciebie? - dodała.
Love zamilkł, powinien potwierdzić szybko, przecież Josh/Jennett jest u niego, ale czy ta kobieta nie powinna wiedzieć, że coś grozi jej córce? Zawahał się jak powinien to rozegrać.
- Nie ma. Po naszym sprzątaniu już jej nie widziałem - cisza. Jennett miała pracę, koleżanki, jak każda nastolatka mogła nawet uciec z domu.
- Jeszcze trochę, a będę musiała to zgłosić na policję! - krzyknęła pretensjonalnie.
- Proszę tak zrobić.
- Hę? - zdziwiła się, sam Aphrodi się zdziwił, że to powiedział - Ja tylko żartowałam. Jak nie ma jej z tobą to na pewno jest z Axelem - Nie ma jej z Axelem i on świetnie o tym wiedział. Tak jak to, że szukanie Jenn trzeba zostawić dorosłym.
- Jak się nie znajdzie to proszę serio zadzwonić na policję. Mogą od razu przejrzeć niejakiego pana Stevena Darka czy tam Magneta, jak kto woli - mówił to tak dziwnym tonem, że kobietę całkowicie wybiło to z rytmu - On może jej zagrażać. Do widzenia.
Rozłączył się tak, że pani Grace zdążyła tylko wydusić krótkie "Ale" i ją urwało.
- Tak będzie lepiej - próbował się usprawiedliwiać sam przed sobą.
- Przecież policja nic z tym nie zrobi! - wrzasnął Josh gdy Love wrócił po dosłownie 8 minutach i wszystko opowiedział - Pani Grace nie odpuści jak chodzi o jej ukochaną córeczkę, zwłaszcza, że podałeś jej nazwisko na tacy!
- Co ty się nagle zacząłeś przejmować? Nie grałeś przypadkiem do przeciwnej bramki?! - ponownie zaczęli się wydzierać - Steven wyląduje gdzie jego miejsce, czyli w więzieniu.
Brunet nie mógł uwierzyć jak Aphrodi pociemniał na umyśle i się poddał. Zacisnął zęby i zaczął z całej siły szarpać kajdanki.
- Idę do domu! Nie zatrzymasz mnie! Nie mogę opuścić szkoły - Josh zamienił się w Jennett. Może uda mu się wymknąć i wrócić do domu by uspokoić mamę.
- Powodzenia. Idę się myć.
Josh zamilkł i wziął się za oglądanie szafek i rzeczy w pokoju, które były w zasięgu jego ręki. Usłyszał, że ktoś znowu wchodzi do domu i od razu rozpoznał ten piskliwy głos.
Mayka i Nathan wbiegli po schodach na piętro szepcząc coś między sobą, ciesząc się i hihrając. Miziali się pod ścianą myśląc, że nikogo nie ma poza wujkiem. Aphrodi się mył, a Josh...
- Dobry wieczór - odezwał się przyłapując ich.
- MATKO JEDYNA! - podskoczyli oboje przerażeni, a serce im stanęło gdy zobaczyli bruneta przypiętego do kaloryfera.
***
Jennett wstała i skierowała się ku wyjściu z boiska wraz ze Stevenem. Ochroniarze, którzy widzieli jej płonący wzrok poczuli się zmanipulowani do tego by odejść. Steven był aż za bardzo spokojny, czuł się nietykalny. Póki miał kontrakt, miał pełnię władzy nad demonem.
- Ochrona, ej! - krzyczał Gran za ludźmi, którzy odeszli, ale już nic nie dało się zrobić. Jedynie Gazel ruszył trochę głową i ręką w stronę drzwi. Posłał swoją mrożącą moc w stronę drzwi by je zamrozić, co się udało. Sztuczka zrobiła niemałe wrażenie, Jennett zapomniała, że przecież Gazel ma bardzo podobną moc co Burn. Przed uciekającą dwójką stanęła ściana lodu, co było niesamowite, ale nie dla demona, który tylko powiększył swoje źrenice, a lód ze szklanymi drzwiami rozpadł się na tysiące kawałków.
- Ha! Dzięki - zaśmiał się Steven, ten ruch ułatwił mu życie. Wziął swojego demona za rękę i pociągnął.
- Oddawaj ją! - Burn dosłownie płonął ze złości. Z nim się nie zadziera. Zacisnął dłoń w pięść, która zapłonęła. Wyrwał się demonicznej mocy i rzucił na Stevena płonąc prawie całkowicie. Biegł z krzykiem. Płonące ciało prawie by dotknęło mężczyzny, gdyby Jennett jednym ruchem ręki nie stworzyła siły, która odepchnęła nastolatka. Czerwonowłosy drugi raz pokoziołkował. Chyba dla niego to już czas żeby odpuścić. Mężczyzna tylko im pomachał i odszedł wraz z dziewczyną, która nawet jedynie za nimi wyglądała.
- To nie koniec Aliea Akademii! Nie zostawimy tak tego! Najedziemy ziemię i wtedy zobaczysz! - Gran dalej krzyczał, ale jego słowa nie dochodziły już do dwójki uciekającej korytarzem.
-Xerces, ale na pewno nie powiesz "Wiedza demona"? - zabrzmiał jak małe dziecko, które z uporem namawia mamę na nową zabawkę.
- To dziewczyna musi puścić kontrolę - wymamrotała. Jennett nie była głupia, dobrze wiedziała co się stanie gdy użyje techniki. Nie pozwalała Xerces na użycie pełni mocy. Czuła się trochę jakby była pod wodą i wstrzymywała oddech, jakby go puściła miałaby kłopoty.
Gdy wyszli z obiektu poświęconego dzieciom, wyszli na drogę kolejnych korytarzy.
- Musimy znaleźć meteor lub zdobyć więcej jego części. Ja mam jeden, ty też, przydałyby się jeszcze ze trzy - tłumaczył. Pytanie czy będzie im to dane, bo niespodziewanie rozległ się alarm. Czerwone wyjące syreny i...
- O nie, znów te roboty.
Xerces umiała opanować sytuację lepiej niż McCurdy. Cięła powietrze rękoma powodując fale i odpychając kolejne roboty. Steven chroniony przez demona próbował otworzyć każde drzwi w ścianach po kolei. Natknął się na drzwi, które jak szarpnął to z framugi spadł klucz.
- Co za debile! - krzyknął, ale cieszył się z głupoty ludzi - Wchodzimy? - spojrzał na czarnowłosą i rzeź, którą spowodowała. Pełno metalowych szczątków i kawałków.
Pokój do którego weszli był czymś w rodzaju laboratorium, ale raczej już nieużywanego.
- Łee, nic tu nie ma. Chyba musimy pójść do samego jądra - Steven chciał wyjść, ale Xerces go nie wypuściła i sama weszła do środka. Machnęła ręką tak, że jej moc spowodowała uniesienie wszystkiego, w tym osiadłego kurzu do góry. Wszystkie szuflady i szafki się otwarły, a leżące kartki pofrunęły. Steven kaszlnął. Po tym jak był tutaj Byron, dobrze wiemy co te szuflady kryją w sobie. W szufladach zostały pojedyncze fioletowe kamienie. Dziewczyna chciała sięgnąć po kawałki kwarcu, ale wyprzedził ją Steven.
- Nie dotykaj ich póki ja o tym nie zadecyduję! - Steven ogarnął wreszcie, że nie ma co przywoływać tutaj demona całkowicie, jeszcze jej nie potrzebuje. Xerces przewróciła oczami na jego rozkaz, który musiała wypełnić. Wystarczyło by zbliżyła do siebie te kamienie, a McCurdy straciłaby całkowicie kontrolę nad tym ciałem i miałaby okazję zabić Stevna by nie łączył ją z nim ten kontrakt.
- Jedziemy do naszego domku! - ucieszył się ładując pozostałości z pokoju do swojej torby.
Pole pełne pszenicy i wiatr, który wprawia ją w ruch. Słychać tylko charakterystyczny szum, powietrze jest suche, a niebo szare. Obraz dla Byrona był nieco rozmazany, nie wiedział gdzie jest ani co się stało. Stał po środku niczego.
- Och, coś ty nam uczynił... - usłyszał czyiś głos, niby męski, ale pewności nie miał. Brzmiał jak dźwięk, melodia wygrywana przez delikatny instrument.
Oszołomiony chłopak odwrócił się i zobaczył postać. Miała około 3 metry wysokości, twarz jego była tak blada jakby była przeźroczysta, a na głowie nieskończona ilość złocistych loków. Ciało jego? jej? Było skryte pod białą szatą zdobioną w złote runy.
Byron stracił oddech na jego widok, był przerażający, a równocześnie tak piękny. Nie był w stanie nic powiedzieć.
- Czemuż się tak dziwnie patrzysz? Przecież jestem tobą.
Chłopak aż upadł.
- Yarel... czym jesteś...? - przypomniał sobie jego imię, głos mu drżał, jakby się dusił
-Eh... pochodzę z czegoś co ludzie nazywają niebem, ta rozmowa jest bez sensu- westchnął. Miał oczy czarne, co czyniło go trochę przerażającym. Tylko złote źrenice odróżniały go od demona - Niestety muszę cię wykorzystać by uratować Xerces
- Xerces? - miał wrażenie, że kolejnymi pytaniami wkurzy istotę jeszcze bardziej, ale mało co z tego rozumiał.
- Mieszka w twojej dziewczynie, jestem jedyną mocą, która może ją znetralizować - bolały go te słowa, Love miał wrażenie, że Xerces jest dla nim tym samym co dla niego Jennett - Moc Xerces była zbyt duża dlatego została zesłana na ziemię, a ja miałem jej pilnować. Jednak nie możemy tu pozostać. Jeśli Xe zostanie ostatecznie wybudzona, całej ludzkości głosi zagłada, a to nie było w boskim planie - wysunął palec w jego stronę obwiniając go.
- Więc co teraz? Nie możemy już jej z powrotem uśpić? - Byron zdał sobie sprawę, że zadarł z czymś o wiele większym niż jakiś radioaktywny kamień, talenty i hissatsu.
- Trzeba ją zniszczyć - po policzku poleciała mu złota łza - ostatecznie. Ja też nie mogę tu zostać...
- Co ty pierdolisz?! - wstał i wydarł się na niego -To coś zamieszkuje ciało Jennett! Co z nią?! Co ze mną?! Umrzemy?! Nie... to tylko sen, nie jesteś prawdziwy. W niczym ci nie pomogę!
Yarel nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Wpatrywał się tylko w małego człowieczka z góry swoimi ślepiami. Zaczął wiać potężny wiatr, ruszył całym polem pszenicy zwiewając także Byrona. Yarel rozłożył swe ogromne skrzydła, trzy pary a na jego całym ciele w różnych miejscach otworzyły się złoto czarne oczy.
- Igrałeś z mocą, której nie byłeś w stanie pojąć, czas na konsekwencje. Będzie to poświęcenie godne bohatera, godne greckiego herosa, czyż nie tym chciałeś zostać? Czemu wymiękasz nędzna istoto. Niszczysz swe zdrowie papierosami, wysiłkiem, wyniszczasz swe ciało, jaka to różnica?
Ciało chłopaka drżało całe z niemocy i strachu. Było mu tak zimno, co zrobić, co zrobić. Tak, chciał być bohaterem, chciał odpokutować za boską wodę, ale na własnych zasadach.
- I ty nazywasz siebie Bogiem?! - wypiszczała postać.
-... To obiecaj mi chociaż, że Jennett przeżyje, mój los jest mi obojętny - wykrzyczał próbując przebić się przez wiatr.
Yarel wrócił do swojej wcześniejszej formy.
- Teraz mówisz z sensem - wyciągnął w jego stronę złotą dłoń - Nie martw się, Bóg ma ją w opiece - uśmiechnął się.
- A..a...a mnie? - wydukał blondyn, mając resztki nadziei.
- Jutrzejszy dzień będzie dniem sądu - anioł odparł niewzruszony, na co pstryknął palcami, a świat snu zaczął znikać.
- Nie, czekaj! - krzyknął, ale białe światło było zbyt oślepiające, do tego stopnia, że wybudził się dysząc.
Złapał się za głowę i pociągnął za włosy próbując złapać oddech. Z oczu zaczęły lecieć mu łzy. W pokoju było ciemno, tylko księżyc i gwiazdy rozjaśniały pokój.
- Wszystko okej? - przebudził się Josh, który został przygarnięty do łóżka. Bardzo się przestraszył i objął go ramieniem.
Byron wtulił się w chłopaka.
- Nie chcę umierać...nie chcę... - szlochał przez łzy na co Josh tylko go mocniej uściskał - Tak bardzo się boję...
- Znajdziemy ją. Spokojnie. Za niedługo egzaminy, pomyśl o balu maturalnym, pojedziecie na studia, zamieszkacie razem... - uspokajał go jak po zwykłym koszmarze, ale ten koszmar był prawdziwy.
Wszystko to brzmiało przepięknie, tylko czy dane będzie mu tego doświadczyć?
-------
Zapowiedzi Amelii
Cześć misie. Jest to ostatni rozdział napisany przeze mnie. Przestałam się łudzić, że skończę tę książkę ALE w najbliższych miesiącach (do końca marca) pojawi się opis zakończenia. Po prostu streszczę wam co i jak, jak historia się zakończy, może będą jakieś dialogi. Będzie smutno i romantycznie. Do tego kilka moich pomysłów na kontynuację albo wersję GO, no zobaczycie po prostu. Mam nadzieję, że do zobaczenia.
Przepraszam...ale przestałam żyć fanfikami a zaczęłam żyć własnym życiem. Matura, a potem studia, miłość taka prawdziwa. Gdy się ma chłopaka, nie myśli się o nieistniejących postaciach. Uwolniłam się od tego. Ale trzymam ich w sercu. Myślę, że będą się tu pojawiać arty. Chcę zrobić redraw moich OCek. Koniec końców jestem pod wrażeniem co ja tu wymyśliłam. Za każdym razem jak czytam tą historię, wciągam się jakbym jej nie znała. Ukształtowała mnie ona jako człowieka. Pisanie bloga nauczyło mnie pisanie ogólnie. Pewnie jeszcze więcej rozpiszę się w ostatnim rozdziale.
Buziaczki <3